niedziela, 14 października 2012

Genderfucker.


Zebrało mi się na opisywanie story of life. Znowu. Jakoś tak przypadkowo, ale refleksje mnie naszły i postanowiłam się nimi podzielić. Może ktoś ma podobnie? Zacznę od pewnych podziałów, które są istotne do zrozumienia sensu tego tekstu. Każdy wie, że istnieje coś takiego jak płeć biologiczna. Ale oprócz tego jest też płeć społeczno-kulturowa. Niektórzy mówią też o płci mózgu. I do tego dokłada się jeszcze orientację seksualną i to wszystko łączy się w jedną wielką galaktykę siedzącą w każdym człowieku. 
A ja odkąd tylko pamiętam jestem genderfuckerem. Nie mylić z transseksualizmem. Genderfucker akceptuje swoją płeć biologiczną, ale nie zgadza się z normami płci społeczno-kulturowej. Nie lubi podziału zajęć i rzeczy na męskie i kobiece. Ma to gdzieś. Głupie ograniczenia w umysłach ludzi, którzy nie pozwalają, by kobiety interesowały się męskimi sprawami, a faceci łazili w szpilkach i sukienkach, gdy najdzie ich na to ochota. Od dzieciństwa łamałam te zasady. W zerówce szlajałam się z chłopakami, bo z nimi było ciekawiej. Nudziły mnie dziewczyńskie zabawy w dom, lalki i wzdychanie do starszych chłopaków z szóstej klasy. Wolałam łazić po płotach i drzewach, rozdzierać sobie portki i kaleczyć kolana oraz łokcie, rzucać się szyszkami w lesie, bawić w Indian, budować promy kosmiczne z klocków LEGO. Wszystko co nie przystoi porządnej dziewczynce. Mówią, że jestem chłopczycą, cokolwiek by to miało znaczyć. Ale jak się ma takich idoli w dzieciństwie jak Pippi, Indiana Jones, Lara Croft, to trudno pasować do norm społeczno-kulturowej płci. Nie przepadam za łzawymi filmami romantycznymi. Wolę filmy akcji, gdzie jest pełno pościgów, wybuchów, strzelanin i lania po mordzie. W podstawówce sama skutecznie praktykowałam owo lańsko po mordzie na kolegach, którzy mnie zdenerwowali. Oj tak. Koledzy w podstawówce się mnie czasem bali. W gimnazjum mnie ignorowali, a w liceum byłam dla nich najlepszym kumplem. Teraz na studiach ciężko mi określić te relacje, bo na uczelni stykam się z minimalną ilością facetów, ale podejrzewam, że nadal byłabym kumplem. Z jednej strony to dobrze, z drugiej ma to swoje minusy. Ale jakoś z tym żyję. Czasami zdarza mi się jednak pokazać tę swoją nieco zagubioną dziewczyńską stronę. Żeby nie było zbyt nudno.
A jaka jest puenta tej całej historii? Ano taka, że nie lubię norm płci społeczno-kulturowej i uważam, że to głupie dzielić rzeczy na typowo męskie i kobiece. Jak dziewczynka nie lubi różowego, to nie ma co jej wmawiać, że koniecznie musi polubić, bo tak trzeba. Że musi być damą w opałach, że powinna czekać na księcia z bajki, który ją uratuje. Bollocks! Niech zrobi linę z prześcieradeł i ucieka z tej wieży jak najdalej i niech robi to, co jej w duszy gra. Chce naprawiać samochody? A proszę bardzo. Woli jednak odprawiać kuchenne rewolucje? Też dobrze. Chciałaby biegać z karabinem na poligonie? Niech biega i niech nikt jej nie wmawia, że będzie przez to gorsza. To samo tyczy się facetów. Przypomniała mi się pewna sytuacja. Stoję w kolejce w Biedrze, za mną jakaś babunia z wnuczkiem. Wnuczek znalazł jakąś zabawkę, jakaś popierdółka w jaskrawych kolorach. Spodobało mu się i chciał, żeby babcia mu to kupiła, ale ta stanowczo powiedziała nie, bo to 'zabawka dla dziewczynek, a ty jesteś chłopcem'. Uwierzcie mi, miałam chęć przemówić tej kobiecie do rozumu, ale musiałam zająć się płaceniem za zakupy i nie było czasu. Skoro dzieciak chciał zabawkę, to co z tego, że jest niby 'dziewczyńska'? Niech ma. Jak chłopak chce pobawić się w perfekcyjną panią domu, to czemu mu tego zabraniać? Morał tego posta taki, że ograniczenia i podziały na męskie i kobiece są głupie. Można się z tym nie zgadzać, jak kto woli. Ja tam byłam, jestem i będę genderfuckerem. Nawet jeżeli czasem naraża mnie to na ostracyzm społeczny i wyzwiska typu 'babochłop', 'stara lesba' i inne. Swoją drogą ciekawe, jak kobieta ma krótkie włosy i wyrąbane na szpilki, obcasy, sukieneczki, to od razu lesba. Wypadałoby tu wspomnieć, że istnieją naprawdę kobiece lesbijki i te trochę bardziej męskie, więc... 
Ostatnia refleksja: kobietom chyba nieco łatwiej jest genderfuckerować niż facetom. Faceci mają większe ego, które bardziej boli i za bardzo boją się reakcji otoczenia. I pewnie ktoś mi wypomni post o mimozach i że sama pisałam, że nie lubię przesadnie kobiecych facetów. Jest jeden fant, nie lubię pozerów i mimoz. A mimoza to ktoś, kto nie wie czego chce od życia i stale liczy na nieustające współczucie otoczenia nad swoim marnym i tragicznym losem. To jest ta różnica. Niech będzie już kobiecym facetem, ale niech ma tę pewność siebie, która sprawia, że nie ważne kim jesteś i jak wyglądasz - przyciągasz do siebie ludzi i świecisz jasnym światłem w największym mroku. Trochę poetycko mi to zabrzmiało. Well.
Ale kończę już tego posta, bo czeka mnie sporo zadań z gramatyki rosyjskiej, a to nic prostego. Peace out.


A na koniec mój idol Norman Reedus w bardzo genderfuckerowej sesji zdjęciowej.
 Tak dla równowagi z Rooney Marą jako Pippi.

 

sobota, 6 października 2012

Jestę hipsterę


Inspiracją do napisania tego posta był fakt, że moja mama kupiła mi kapelusz, który bardzo mi się podobał i zawsze chciałam taki mieć. Problem jest taki, że gdy wyjdę w nim na miasto, to od razu słyszę za sobą teksty "Ale hipster". Bo noszenie kapeluszy jest hipsterskie. Jakoś muszę z tym żyć. Tak więc dzisiaj będzie o hipsterach. Któż by o nich nie słyszał? Większość słyszała, większość kojarzy, ale nie każdy wie o co tu chodzi. Przyznaję się, że sama do końca nie wiem, ale postaram się zebrać trochę refleksji i je spisać. Tak dla potomności.

 Zaczynając od wikipedii: Wyznacznikiem stylu hipsterów jest deklarowana niezależność wobec głównego nurtu kultury masowej (tzw. "mainstreamu") i ironiczny stosunek do niego oraz akcentowanie swojej oryginalności i indywidualności.
Jak wygląda hipster? Różnie, ale pojawiają się jakieś wzorce. Hipster musi być chudy (dlatego już się na hipstera nie nadaję, mam za dużo tu i ówdzie), żeby móc się wcisnąć w spodnie rurki i żeby flanelowe kraciaste koszule leżały na nim idealnie, a nawet by ironicznie powiewały przy każdym ruchu. Szale, kilometrowe szaliki i inne szmaty zawiązane na szyi też mile widziane. Koniecznie okulary na pół twarzy i koniecznie Ray Bany. Buty to oczywiście Converse czy inne Vansy, nie mogą wyglądać na nowe, musi być na nich warstwa hipsterskiego kurzu i brudu, bo to jest alternatywne. Hipsterzy lubią alternatywność, brzydzą się mainstreamem. Fryzura hipstera jest czesana wiatrem i to najczęściej halnym, więc ciężko ją opisać jednym słowem. Żeby móc odróżnić hipstera od bezdomnego trzeba zwracać uwagę na szczegóły i dodatki. Hipsterzy kochają wszystko z małym 'i' na przedzie. Iphony, ipody, ipady i wszelkie takie tałatajstwa od Apple. Kolejne ważne słowo w słowniku każdego hipstera to vintage. Ciuchy muszą być vintage. Stylówa musi być vintage. Ach, no i fotografia! Koniecznie! Bo hipster musi dokumentować swoje hipsterskie poczynania i obowiązkowo wrzucać je na Instagram oraz Twittera. Bycie hipsterem nie jest proste, trzeba zawsze dbać o stylówę. Trzeba się wyróżniać. Słuchać zespołów, których nikt inny nie zna i słuchać ich wcześniej niż wszyscy inni. Od hipstera usłyszysz zdanie: "Lubiłem zespół x zanim nagrali piosenkę y i stali się popularni!". Muzyka jest istotna. Tak samo jak i literatura, film oraz inne sztuki. Bo hipster nie może się interesować byle czym lub tym co wszyscy. O nie. Hipster zna filmy niezależnych holenderskich reżyserów i czyta książki undergroundowych boliwijskich autorów. W oryginale. Hipsterzy lubią hipsterskie zdjęcia i obrazki, na których koniecznie musi być w tle niezmierzona przestrzeń kosmosu i głęboki tekst napisany helveticą. Bo hipsterzy to stworzenia tak niezbadane i głębokie jak kosmos, tak bardzo odbiegające od szarej nudnej rzeczywistości pospolitych zjadaczy mainstreamu. Męscy hipsterzy lubią mieć brody, bo golenie się jest dla plebsu. Żeńskie hipsterki lubią pozować do zdjęć tyłem z rozwianym włosem, w koszulach do połowy uda i ewentualnie w zakolanówkach w kosmiczne kolory. Hipsterzy niezrozumiani, wyrzutki społeczeństwa, którym gardzą. 

Tyle jeżeli chodzi o ironiczny opis. A tak na serio, to nie wiem co hipsterzy z pełną świadomością swoich czynów chcą osiągnąć. Silą się na oryginalność i kończy się to tak, że wszyscy są tacy sami. I niech mi ktoś powie po co mieć pierdylion bajerów od Apple? Bycie hipsterem jest chyba naprawdę kosztowne. Czy hipsterstwo jest desperackim poszukiwaniem własnej tożsamości i akceptacji bogatych dzieci Instagramu? Próbą zwrócenia na siebie uwagi rodziców, którzy nigdy nie mają czasu dla swoich pociech, bo są zajęci zarabianiem pieniędzy na ich wszystkie Apple bzdety? Nie mam pojęcia, może ktoś kiedyś mi to wyjaśni. A jakie ja mam podejście do hipsterstwa? No cóż. Szczerze, wyróżniam różne aspekty problemu. Można hipstersko się ubierać, można myśleć hipstersko albo mieć hipsterskie zachowanie. Czasami podobają mi się hipsterskie stylówy, jeżeli są dobrane z jakimś minimalnym wyznacznikiem gustu i trochę dalej im do kiczu niż bliżej. Można ubrać się jak hipster i nie wyglądać jak debil. Jeżeli tylko się nie pogina półnago po lesie z rogami jelenia, to jest okej. Albo jeżeli się nie siedzi w kuchennym garku z maską królika na łbie. Ale swetry są okej. Kamizelki są okej. Czasem nawet wąskie spodnie są okej u facetów, jeżeli nie prześwitują im klejnoty rodowe. Fryzury czesane wiatrem ujdą. Chyba że zmienią się na fryzury czesane odkurzaczem. Wtedy jest trochę gorzej. Hipsterskie myślenie? Czasami mi się zdarzy powiedzieć, że słuchałam czegoś zanim stało się to popularne. Ale nie chwalę się tym na wszystkie strony, cieszę się, że inni ludzie zaczynają słuchać mniej popularnej muzyki, czy oglądają mniej znane filmy, czytają inne niż dotychczas książki. Ale nie lubię jak ktoś się wywyższa tylko dlatego, że zna coś, czego inni nie znają. Albo udaje, że zna. Hipsterskie zachowanie? Twittera mam, ale z niego nie korzystam, bo nie jest mi potrzebny. Czasem tylko creepuję moich idoli serialowo-filmowych. Z bogatych dzieci Instagramu się śmieję. Nie stać mnie na pierdoły od Apple, zresztą nie są mi potrzebne. Tani lans. Lubię czasem znaleźć coś fajnego w second handzie i sobie kupić, bo będzie mi pasowało na stylówę "tu-wstaw-dowolną-postać-z-filmu-lub-serialu". Więc jak? Jestę hipsterę, czy jednak nie?

I jeszcze trochę wikipedii, bo bardzo ciekawe podsumowanie ma:  Według Allena Ginsberga hipster to: bardzo rimbaudowski typ, sam nic nie tworzy, nie pisze, tak naprawdę to nie wie za dużo o literaturze poza tym, co wyczyta w niezależnych magazynach, ale o tym z kolei wie wszystko. Natomiast Krzysztof Varga translatując słowa A. Ginsberga przytacza następującą definicję hipstera: zna wszystkich, których znać należy, sam nic nie tworzy, wie tylko to, o czym pisze się w modnych magazynach[


A na koniec mój ulubiony hipster ze stylówy, Matt Smith!