poniedziałek, 31 grudnia 2012

All in all.

Ostatni dzień starego roku to idealny czas na podsumowania. Zacznę więc od ostatnich dni, czyli święta, święta i po świętach. Kolejny rok z rzędu nie udało mi się poczuć magii świąt. Może to z braku śniegu? Śnieg na święta zawsze spoko, ale w inne dni już tak niekoniecznie. Przestały mnie bawić święta, bo teraz to tylko jedna wielka kuchenna zawierucha, tyle żarcia przygotować, że potem człowiek nawet nie ma siły tego jeść. Bieganie po sklepach i dzwonienie do ludzi z pytaniami co chcieliby dostać pod choinkę. Ja nie wiem, oni też nie wiedzą, więc sytuacja się komplikuje. Nie znamy się już tak dobrze. Nie chcemy się poznać nawet. Tyle dobrego, że w tym roku obyło się bez kłótni przy rodzinnym stole. A drugi dzień świąt jakby ktoś nie wiedział - moje urodziny. Nie dostaję już tortu, nie dostaję osobno prezentów pod choinkę i na urodziny. Po prostu kolejny rok minął i już mam 20 lat. Ale mentalnie czuję, że nie mam więcej jak 13. Skąd to wiem? Bo jak tylko do kin weszła nowa animacja od DreamWorks pt. "Strażnicy Marzeń", to już wiedziałam, że nie odpuszczę i pójdę do kina. No i poszłam. Nawet dwa razy. Najpierw lokator mnie zabrał w ramach prezentu przedurodzinowego, a drugi raz byłam z młodszą siostrą i kuzynką. I było super, ta animacja jest po prostu piękna. A ja cieszyłam się bardziej niż reszta dzieci na sali kinowej (do tego stopnia ma psychofaza się pogłębiła, że jak ujrzałam w McDonaldzie zabawki z Jackiem Frostem i Wielkanocnym Zającem - musiałam kupić Happy Meala). I tak to właśnie wyglądało. Młodsza siostra zabawkowego zestawu nie chciała, ale ja z kuzynką od razu po niego poszłyśmy i cóż z tego, że już ponad 20 lat na karku, jak nadal cieszą nas takie pierdoły. Chyba dotarłam do tego momentu w życiu, że robię wszystko, by wrócić do dzieciństwa. W poszukiwaniu straconego czasu.

Inne podsumowania, trochę szersza perspektywa. Ten rok 2012. Miał być koniec świata i w końcu końca nie było. Nie żebym spodziewała się czegoś innego, no ale przecież to święto ruchome i w przyszłym roku nie może go zabraknąć. Ten rok miał być dla mnie dobrym rokiem, ale niestety się nie udał. Nic przełomowego się w moim życiu nie wydarzyło, parę spraw się pogorszyło, ale głównie ludzie mnie zawiedli bardziej niż zwykle. Trochę mi smutno, trochę źle, a nawet bardzo smutno i źle, że pamiętają o mnie tylko wtedy, gdy mają jakiś problem tudzież interes. Przykro mi, że mnie zostawiają, zapominają o mnie, bo znajdują sobie kogoś innego, lepszego, ciekawszego - a ja ten stary model idę do wymiany. Nagle wszyscy moi znajomi (kiedyś to może nawet nazwałabym ich przyjaciółmi) znaleźli sobie miłości życia i ja poszłam do lamusa. Nie chcą ze mną spędzać czasu, dobrze więc. Nie będę się przecież narzucać. Tak, rok 2012 zabrał mi tyle osób, że w sumie dawno nie czułam się tak opuszczona i samotna. Każdy się odnalazł, zrozumiał sens życia, a ja biegam w kółko i nie bardzo wiem jak się wydostać z tej karuzeli. No to może rok 2013 będzie dla mnie łaskawszy? Może to będzie wreszcie mój rok? Ja się odnajdę, albo ktoś mnie odnajdzie, albo wszystko pójdzie w diabły. Who knows.
Tak czy inaczej, życzę Wam - którzy to czytacie - żeby dla Was rok 2013 był lepszy od poprzedniego (no chyba, że wiodło się Wam doskonale, wtedy niech będzie taki sam). 

I widzimy się już w nowym roku. 

sobota, 1 grudnia 2012

Złe książki i etykieta złego nastroju.

Wbrew tytułowi posta zacznę od złego nastroju. Każdy go czasem ma. Niektórzy częściej od innych. Ja ostatnio też cierpiałam na tę przypadłość. Można mieć zły dzień, tydzień, miesiąc, rok. Całe życie nawet a nikt z otoczenia się nie dowie, bo tak dobrze to ukrywasz. Ale są inne przypadki, które o lekkim zawahaniu humoru informują cały świat - trzaskają drzwiami, rzucają gniewne spojrzenia spod łba, prychają z ironią, odpowiadają opryskliwymi półsłówkami, wypisują emo tłity na tłiterze. Niech ten wpis będzie dla mnie przypomnieniem, a dla innych przestrogą na przyszłość, by nie szli tą drogą. 
Ostatnio miałam gorszy tydzień. Albo i dwa. Nie ważne już. Uczelniane sprawy mnie przybiły, zabiły, wykopały i zabiły jeszcze raz osinowym kołkiem prosto w serce. A potem kolejna osoba wbiła mi nóż w plecy, chociaż już miejsca nie mam na kolejne noże. I nagle wszyscy moi znajomi znajdują sobie wybranków serca, ale nigdy nie jestem to ja, więc trochę mnie to zabolało. Słuchałam smutnych piosenek, płakałam w poduszkę i udawałam, że nic się nie stało. Wstawałam rano, szłam na uczelnię, robiłam to, co miało być zrobione. A mogłabym przecież zgodnie z tym jak się czuję nie wstawać nawet z łóżka, because I lost my ability to can. Jednak życie nie jest takie różowe i chociaż w środku totalny rozpiździel, to wstać trzeba i żyć też trzeba. Nie można miętkim być, trza być twardym, nie miętkim. Wprawdzie straciłam ostatnią już nadzieję, że kiedykolwiek będę w związku (i nie będzie to Związek Radziecki - choć i do niego trudno mi trafić, bo wizy nie chcą mi dać). Ale świat się nie skończył. Popłakałam sobie i wyłam do księżyca, ale już się pozbierałam. Wzięłam książki i rozwiązuję zadania, żeby uczelnia znów mnie nie zabiła. Odizolowałam się od ludzi, bo przynoszą mi same problemy, oglądam znowu 'Queer as folk'. Gejowskie seriale są bardziej urzekające niż historie znajomych, urocze jak koreańskie dramy. I tu przechodzimy do etykiety złego nastroju. Każdemu może się zdarzyć, że jest mu smutno i źle, albo jest wkurwiony na wszystko. Normalna sprawa. Ale niech nie kara innych ludzi swoim złym nastrojem. Serio. Ludzie i bez tego mają sporo na głowie. Powinna być taka niepisana zasada, że złym nastrojem nie wolno się dzielić. Co innego z dobrym, pozytywy zawsze mile widziane. Gdy ci smutno, gdy ci źle, to nie pisz o tym na portalach społecznościowych, nie trzaskaj drzwiami, nie gnęb współlokatora. Zrób coś dla siebie i innych. Nie bądź jak dziecko nieświadome konsekwencji swoich działań. Świat zrozumie, że jest ci źle, ale będzie miał to gdzieś, naturalna kolej rzeczy. Więc zamiast dołować siebie i innych, zajmij się czymś. Wyjdź na spacer, rozładuj negatywne emocje. Lubisz rysować? To rysuj. Pisać? Pisz, ale nie emo tłity na tłiterze. Szydełkowanie ekstremalne cię uspokaja? To łap za szydełko. Nie wiesz jak się rozładować bez robienia krzywdy innym? Poćwicz. Trochę przysiadów, podskoków, pobiegaj. Nic nie trwa wiecznie, zły humor także. Nie da się go zawsze uniknąć, ale można go przeżyć bez krzywdzenia siebie i innych. No chyba, że masz sadystyczne zapędy i lubisz czasem zrobić komuś jakąś krzywdę. Ale to już materiał na inny wpis. Tak czy inaczej, ja swoje złe nastroje staram się przeżywać bez narażania innych na uszczerbek na zdrowiu (a wierzcie mi, jak mi źle to gryzę boleśnie i bez znieczulenia, albo pogrążam się w najciemniejsze otchłanie depresji sezonowych). 

A teraz trochę o złych książkach. Pewnie każdy słyszał o serii Stephanie Meyer. Tak, to ta od wampirów, które błyszczą się w słońcu. Nie lubię tej serii. Próbowałam z ciekawości ją przeczytać, ale styl autorki mnie odrzucił. Filmy obejrzałam, bo lubię się pośmiać i ponabijać. Co mnie zaskakuje i fascynuje zarazem, to jak tak złe książki/filmy mogą zarobić taką furę pieniędzy i zyskać rzesze psychofanów. Niesamowita sprawa. Wampiry temat oklepany, zakazana nastoletnia tragiczna miłość tym bardziej. Co więc sprawia, że ludzie to czytają i, o zgrozo, jeszcze im się to podoba? Styl autorki jest toporny. Fabuła przewidywalna. Bohaterowie są zwyczajnie nudni. Bo są bez skazy i zawsze im wszystko wychodzi, a nic nie jest wyjaśnione. Są bogaci, przystojni, dobro zawsze zwycięża, a wampiryzm to nie klątwa, tylko cudowny dar, który pożądany jest przez każdą nastolatkę. Kolejna zła książka, która ostatnio bardzo dobrze się sprzedaje, czyli '50 shades of Gray'. Szczerze? Dowiedziałam się o tym tworze na tumblru i zignorowałam ten fakt. Ale potem był wielki szum, że to taka niesamowita lektura i w ogóle. Nie czytałam. Dobra, czytałam fragmenty, bo stało na półce w Biedronce. Chciałam zobaczyć o co chodzi. Więc mamy tu do czynienia z fanficem wspomnianego wcześniej 'Zmierzchu' Meyerowej. Fanfic z pozmienianymi imionami, okolicznościami i dużą ilością sadomasochistycznego seksu. Tak przynajmniej to reklamują. Z tego co czytałam (recenzja w magazynie 'Książki' bardzo mi pomogła wyrobić sobie zdanie o tym tworze), styl jest jeszcze bardziej paździerzowy niż u Meyerowej, fabuła jeszcze bardziej oklepana, a bohaterowie spłaszczeni do granic możliwości. I scen seksu jest trochę, ale bardzo słabe. Podejrzewam, że lepsze sado-maso czytałam w niektórych slash ficach na fanfiction.net. I fascynujące, jak w takiej książce nie ma użytego słowa 'penis' czy też 'cipa'. Wszystko rozgrywa się w sferze 'tam'. Dotknął mnie 'tam'. Z innych kwiatków zacytuję fajne zdanie powieści: "Moja wewnętrzna bogini wymachuje pomponami cheerleaderki.". Seriously? Toż to brzmi gorzej niż pseudo fanfice z blogów o Harrym Potterze (wiem, czytałam je. kiedyś nawet sama pisałam, za co mi wstyd, ale już wiem, by takich rzeczy nie robić). I na koniec do tej niechlubnej listy dodam jeszcze mojego ulubionego myśliciela, pisarza, filozofa XXI wieku - Paolo Coelho. Uwielbiam go. W sensie, uwielbiam się z niego nabijać. Okej, w gimnazjum jak każda dziewczyna czytałam jego głębokie filozoficzne utwory z wypiekami na twarzy i uznawałam je za prawdę objawioną. Ale dorosłam. I wiem, że frazy typu "Żyjesz, to znaczy, że żyjesz" nie są ani odkrywcze ani głębokie. Cała twórczość tego autora, to jak dla mnie jedno wielkie klepanie tego samego w kółko. Branie oczywistych oczywistości, ubieranie je w ładne słówka i tworzenie pięknych aforyzmów. Jego książki to zbiory aforyzmów. Styl ma, warsztat też, wie jak poskładać to wszystko w książkę, którą ludzie kupią i będą się zachwycać. Ale nie ma w tym filozofii. Nie ma nic ponad te puste słowa. Dlatego jego książki są dobre na czasy Sturm und Drang w gimnazjum, jak ktoś później się nimi zachwyca, to krzywo na niego patrzę. Ale niech mu tam będzie, czytaj co chcesz. Tylko jakim cudem takie grafomańskie książki zdobywają fanów i przynoszą miliony dolarów? Na przykładzie Meyerowej i '50 shades of Gray' mam wrażenie, że wystarczy swoje ubogie fanfice przełożyć na angielski, dodać trochę chłamu, motywów dla każdego atrakcyjnych i już, za granicę i wydawać! Niesamowita sprawa. Nigdy nie zrozumiem jak ludzie mogą wydawać pieniądze na tak złe książki, podczas gdy jest tyle ciekawych tytułów. Może są zbyt ambitne? Gdy autor skłania czytelnika do myślenia, to już jest dla niektórych za dużo. 


I znów mam okazję, by wstawić Reedusa C: