niedziela, 5 maja 2013

Ja mam 20 lat.




Jeszcze nie tak dawno ktoś ciągle mi powtarzał: Masz 20 lat, całe życie przed tobą! Możesz robić co tylko zechcesz. Tak mi ludzie wmawiają. Masz 20 lat, rób co chcesz. Jednocześnie mam wrażenie, że wymagają ode mnie, żebym już teraz się określiła, wiedziała wszystko, znała odpowiedź na każde pytanie. A ja po prostu nie wiem. Nie wiem co chcę robić, czym się zajmować. Nie widzę się w niczym. Jedno wiem, że to czym teraz się zajmuję w ogóle mnie nie bawi tak jak powinno. 

Ostatnio mało sypiam, jeżeli w ogóle. Bezsenne noce połączone z gapieniem się w sufit i przypominaniem sobie wszystkich złych rzeczy, które mnie spotkały. I ten niepokój, frustracja, złość, smutek. Na siebie, na innych. Trochę zazdrości, gdy widzę moich znajomych i ich wspaniale ułożone życia. Wiedzą czego chcą i do tego dążą. Mają dziewczyny/chłopaków, umieją stworzyć normalne i zdrowe związki. Nie to co ja. Ja zawsze muszę wszystko popsuć, wszystko skomplikować. 

Taki weltszmerc mnie dopadł. Zostałam sama na mieszkaniu, usiadłam na podłodze w pokoju i się rozpłakałam. Tak po prostu. Potem, żeby się stoczyć w otchłań rozpaczy, zaczęłam przeglądać swoją oś czasu na fejsbuku. Jakie ja miałam plany, marzenia, ideały zaledwie 3 lata temu! Tyle chciałam osiągnąć, tyle zrobić! Taka pełna radości, optymizmu i nadziei. A dzisiaj?  Pozwolę sobie na cytat: "wiedziałem jasno, że miłości już nie znajdziemy i nie należy z tego robić dramatu, bo życie i tak, w ten lub inny sposób zabierze nam wszystko" 

Życie. Jakie życie taki lajf. Spędziłam całą noc na płakaniu, wymyślaniu sobie. Emocjonalna kraksa. Ja tylko chciałabym wiedzieć, co mam zrobić ze swoim życiem. Czasami, ostatnio coraz częściej, mam dosyć wszystkiego. Dosyć udawania. A ja ciągle udaję, że nic mnie nie boli, nic mnie nie wzrusza. Zawsze jestem tą spokojną, opanowaną osobą, która pomoże i doradzi, z uśmiechem na twarzy. Sztucznego uśmiechu łatwo się nauczyć. Wewnętrznie rozpadam się na atomy, na zewnątrz nic nie widać. Dobra mina do złej gry. I tak już od paru lat się bawimy. 

A piszę tego posta, żeby pozbyć się frustracji. Przelać chociaż trochę tego zła na internetowy papier. Wiem, najlepsze rady jakie dostaję w mojej sytuacji, to "weź się ogarnij, przestań ryczeć i zabierz się za swoje życie". Oczywiście, chciałabym. Jakby to było takie proste. A chyba jednak nie jest. Mogłabym rzucić wszystko, w tej właśnie chwili. Rzucić te studia, tych znajomych i ich perfekcyjne życia, wywołujące u mnie zazdrość. Ale co dalej? Jak Pocahontas mam podążać za głosem serca i wiedzieć czemu wilk tak wyje w księżycową noc? Ja mam 20 lat. I nic nie wiem. Może niedługo się dowiem, bo dotarłam już do granic swojej wytrzymałości psychicznej. Budzić się rano i już być zmęczonym. I'm done. So done.