niedziela, 3 lutego 2013

Being human is never easy.

Minął już miesiąc, zaczął się luty, a u mnie na blogu żadnych nowości. Tak wyszło. Jak się człowiekowi zachciało studiować, to musi pamiętać, że przychodzi taki czas w roku jak sesja i nie ma się na nic czasu. Ale dzisiaj nie o tym. Jakby kogoś to interesowało, to został mi jeszcze jeden egzamin do pokonania, gramatyka opisowa języka rosyjskiego. Ale to dopiero za parę dni, więc jeszcze można zajmować się głupotami. 

Właściwie przed sesją i w sesji mitrężyłam mile czas oglądając nowy-stary serial. Brytyjski oczywiście. Jak do tego wszystkiego doszło? Mały łańcuszek przyczynowo-skutkowy. Moja miłość do świata Tolkiena -> 'Hobbit' w kinie -> zaskakująco przyjemnej aparycji krasnoludy -> Aidan Turner -> moja faza, że jak już polubię aktora, to muszę obejrzeć wszystko w czym się pojawił. I takim oto sposobem przechodzę już do właściwej treści tego posta. 

Panie i panowie, jeżeli jeszcze nie widzieliście, to zachęcam do obejrzenia 'Being Human', wersji brytyjskiej (kanadyjsko-amerykańskiej nie widziałam, nie mam porównania, ale może kiedyś to nadrobię i zrobię porównanie). 


Bo bez obrazka poglądowego nie ma opcji omawiania tego cudnego dzieła. A więc zaczynamy. O czym jest ten serial? W skrócie, wilkołak, wampir i duch wchodzą do baru... Żarty żartami, ten serial złamie wam serce. Jak każda brytyjska produkcja, gdzie w jednej chwili płaczesz ze śmiechu, żeby w następnej wyć z bólu i miłości do fikcyjnych postaci. Wybaczcie, właśnie skończyłam ostatni odcinek 3 sezonu, ale nie będę spoilerować. To nawet nie jest koniec serialu, bo jest jeszcze 4 i 5 sezon, a ja już nie mogę się pozbierać. Ale już, niech to będzie w miarę przystępna recenzja tego, co do tej pory widziałam. 

Jak zwykle byłam sceptycznie nastawiona do serialu. Bo temat wampirów, wilkołaków, całego tego nadnaturalnego świata wydaje mi się już oklepany i wyeksploatowany do granic możliwości. I tu miła niespodzianka, bo takiej konwencji jeszcze nie widziałam. Mamy tu sympatycznego, nerwowego, piszczącego ze strachu wilkołaka, który przyjaźni się z groźnym wampirem (na tyle groźnym, że w stanie całkowitego wzburzenia z powodu zmian w programie telewizyjnym jest w stanie umyć wszystkie brudy w zlewie, a jak). Wilkołak George i wampir Mitchell są przykładem, że te dwie rasy są w stanie żyć w przyjaźni i braterskiej miłości. Przynajmniej ta dwójka, bo jak się później okazuje, ogólnie w serialu jest to dosyć problemowa kwestia. I tak George z Mitchellem wprowadzają się do domu, który ma już swojego stałego, niewidzialnego lokatora. Ale nie dla nich, gdyż jako że istoty nadnaturalne widzą siebie nawzajem na wskroś, komunikacja z przyjaznym duchem tragicznie zmarłej dziewczyny - Annie - przychodzi im bez problemów. Ta trójka szybko znajduje wspólny język i tworzy nietypową rodzinę. Tak jak pisałam na początku, wilkołak, wampir i duch wchodzą do baru... pełnego ludzi. I sami tymi ludźmi próbują być. Udawać. Odzyskać choć część utraconego człowieczeństwa. Tytułowe 'bycie człowiekiem' nie jest proste. Tym bardziej, gdy się już człowiekiem nie jest z jakiegoś technicznego punktu widzenia. Można być niematerialną istotą, echem tego kim się było i żyć pełnią życia dopiero po śmierci. Można uważać się za potwora, niegodnego ludzkich uczuć, bestię wyjącą do księżyca i jednocześnie być postrzeganym przez innych za najmilszego człowieka na tej ulicy. Można też być wiecznie uciekającym od swej przeszłości i grzechów cieniem człowieka i być zdolnym do bohaterstwa, na które nie zdobyłby się nikt inny.

O czym jest ten serial? Jak dla mnie to opowieść o kwintesencji człowieczeństwa. O tym, że każdy ma swoje tajemnice, każdy popełnia błędy, każdy błądzi i odnajduje właściwą drogę dzięki innym ludziom. O tym, że nie jest łatwo pozbyć się etykietki, którą przyklei ci społeczeństwo. I że nie warto tych etykietek przyklejać. Opowieść o przyjaźni, która zmienia na lepsze. O trudnych wyborach i konsekwencjach, które trzeba za nie ponieść. O tym, by doceniać te drobne, ledwo zauważalne momenty prawdziwej radości, bo nigdy nie wiadomo kiedy sprawy się pogorszą. A jak już się pogorszą, to nie można się załamać, bo po burzy zawsze wychodzi słońce. 

Zakochałam się w tym serialu. Nie żałuję, że odbiło się to nieco na moich ocenach, bo zamiast się uczyć, to siedziałam i oglądałam. Warto było. Dla takiej dawki emocji i tego wszystkiego, co w brytyjskich serialach jest najlepsze. Podobało mi się w jaki sposób przedstawiono relacje między bohaterami. Jestem wyczulona na detale, więc każde spojrzenie, każdy gest i słowo nie przeszło obojętnie. Wprawdzie będę trochę smutna, załamana nawet zabierając się do kolejnego sezonu, ale story goes on. Life goes on. Kolejna lekcja wyciągnięta z tego serialu. Chyba nie jestem dobra w recenzowaniu czegoś, co naprawdę mi się spodobało. Jest też trochę minusów, dziur w fabule i niewyjaśnionych zagadek wszechświata, ale dla mnie były nieistotne. Co jeszcze mogę powiedzieć? Nawet jak nie lubicie nadnaturalnych zjawisk i istot, warto obejrzeć 'Being Human'. Bo dawno nie oglądałam takiego serialu, który wywołałby u mnie tyle emocji i przeżyć. Dawno nie zżyłam się tak z fikcyjnymi postaciami. Są tak ludzkie, mimo że paradoksalnie ludźmi nie są. 

I to tyle na dzisiaj. Zbieram się do 4 sezonu i może jak czas pozwoli, to rzucę okiem na wersję kanadyjsko-amerykańską. Zobaczę ile zepsuli. Ich wersje brytyjskich seriali nigdy nie są tak dobre jak oryginały, ale czasem umieją zaskoczyć.