niedziela, 29 grudnia 2013

Red eyes and tears.

Większość osób pisze/pisało o świętach, świątecznej magii, nastroju, objadaniu się smakołykami i cudownych prezentach. Mnie święta przyniosły jedynie tytułowe spuchnięte i czerwone oczy od dwóch dni płaczu. W tym jeden dzień wypadł akurat w moje urodziny (urodzić się 26 grudnia to jest niezły ponury żart). A zapowiadało się całkiem niewinnie i nic nie wskazywało na to, że akurat w te święta rodzina postanowi rzucić mi wyzwanie cierpliwości, którego nie wytrzymałam. 
Było trochę rozmów, dużo hejtu na mnie, nie wytrzymałam psychicznie (nie wytrzymuję już od dłuższego czasu, ale są takie momenty, gdy już kompletnie nie daję rady). Jak się rozpłakałam, to nie byłam w stanie skleić jednego zdania. A miałam dużo odpowiedzi i ripost, ale przez łzy ciężko się wysłowić. I tak siedziałam całkowicie rozbita, trzęsąca się i sama, bo jak mi źle, to muszę być sama. Ale rodzina odebrała to jako jakąś tanią zagrywkę i brak zrozumienia/szacunku. Jak wcześniej próbowali mnie pocieszać, tak później zaczęli mnie atakować, nazywać królową dramatu i życiową ofiarą. Najwidoczniej nią jestem. No cóż, przepraszam. Z depresji nie da się wyjść w jeden wieczór. Tym bardziej jeżeli jej przyczyną są ludzie, z którymi musiałam wtedy przebywać pod jednym dachem. 


Co to za święta bez kwasów przy wigilijnym stole. Zawsze tak było odkąd pamiętam. I pewnie zawsze będzie, jak to w dysfunkcyjnej rodzinie. Mam nadzieję, że reszta ludzi miała lepsze święta ode mnie. Urodziny minęły mi cicho i szybko. Pogrążyłam się w lekturze książek, które dostałam w prezencie, w milczeniu zniosłam odśpiewane 'sto lat' i nieszczere życzenia. W głowie miałam ciągle frazę "I hate myself and I want to die". Nadal tak mam. Codziennie, czasem jedynie zagłuszam ten głos robiąc głupoty lub znajdując sobie jakieś ambitne zajęcie. Tak czy inaczej, wróciłam na chwilę na mieszkanie, wyrwałam się z tych toksyn. Ostatnie 2 dni przepracowałam u mojego brata w knajpce z lokalnym świętokrzyskim żarciem. Byłam typowym przynieś, wynieś, pozamiataj, najwięcej się narobiłam pomagając w kuchni i na zmywaku. Niby tylko 2 dni roboty, ale padam na twarz, bo od 10 do 20, plus 2 godziny sprzątania sali, to jednak jest trochę i więcej. Są jednak plusy, zarobiłam trochę monet. Przydadzą się na organizację sylwestra. Może chociaż sylwester będzie udany i okaże się dobrym wstępem do nowego roku. Będzie 5 osób na mieszkaniu, robimy party w stylu lat 80, będą przebieranki i dużo śmiechu. Tego mi trzeba. Jak wszystko się uda, to zdam relację. Jak odpocznę jeszcze jakieś parę dni po tym wszystkim, bo brak snu i pożywnego jedzenia poczynił spustoszenie w moim życiu. Miałam zrobić podsumowanie roku 2013, ale nie ma co tu dużo podsumowywać. Były wzloty i upadki, więcej upadków. Ogólnie rzecz biorąc było słabo. 

A dzisiejszego posta sponsoruje Sam Winchester, bo idealnie odzwierciedla mój stan:

 
 

2 komentarze:

  1. Nie będę miło wspominać 2013 roku. Mam nadzieję, że przyszły będzie lepszy, czego Tobie też życzę :)
    PS. Spóźnione Sto Lat! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i także życzę, żeby 2014 przyniósł wiele dobrych wrażeń i był najlepszym rokiem ever C:

      Usuń