niedziela, 5 sierpnia 2012

I'm happy, hope you're happy too.


Czas na kolejny serial. Obejrzałam 'Ashes to Ashes', bo chciałam się dowiedzieć co się stało z Samem Tylerem. No i się dowiedziałam. Chciałam też potwierdzić swoją teorię i wyszło, że miałam rację. Ale po kolei. Serial jest kontynuacją, spin-offem do 'Life on Mars' i jak każda kontynuacja ma swoje wady i zalety. Tym razem główną bohaterką zostaje Alex Drake, profiler z Londynu. Alex dostaje headshota i budzi się w roku 1981. Szalone lata osiemdziesiąte. Na początku nie podobało mi się przeniesienie akcji z Manchesteru do Londynu, potem jakoś się przyzwyczaiłam i nawet polubiłam ten Londyn. Bohaterka próbuje zrozumieć co się z nią stało, ale ma już trochę przetartą ścieżkę, bo studiowała przypadek Sama i jest świadoma, że otaczający ją świat jest wytworem jej umysłu (ale czy na pewno?). Walczy, żeby wrócić do swojego czasu, do swojej córki i ta walka całkiem nieźle jej idzie. Potem fabuła zbiega na nieco inne tory, których nawet ja nie rozumiałam, aż do ostatniego odcinka serii, gdzie wiele się wyjaśnia. 
Ciężko mi powiedzieć, czy podobało mi się to co oglądałam. Z jednej strony tak, bo miło znów zobaczyć starą ekipę, genialny Gene Hunt, Chris, Ray i nowa w ekipie Shaz, która od razu zdobyła moje serce. Ale z drugiej strony, to co się stało z postaciami... Jest inaczej, bardzo. Gene nie jest już taki sam, zrobił się trochę bardziej zgorzkniały (pewnie przez brak Sama). Chris przestał już mnie tak bawić, coraz bardziej irytował. Co mnie bawi i przeraża zarazem, to polubiłam Raymondo. Serio. Myślałam, że taka z niego menda nie do ogarnięcia, a tutaj zaczął mnie przekonywać i nawet mu współczułam. A moim faworytem został Jim Keats, pojawia się w trzecim sezonie i robi sporo zamieszania, i na dodatek jest czarnym charakterem. Ale ja zawsze mam słabość do tych złych, zwłaszcza jak są genialnie zagrani. Co do głównej bohaterki, zdobyła moją sympatię, chociaż nie umywa się do Sama Tylera. Wolę lata siedemdziesiąte niż osiemdziesiąte. Wolę 'Life on Mars' niż 'Ashes to Ashes'. Ale jak mówiłam, obejrzałam z ciekawości. Nie żałuję, bo serial jest dobry, wymaga znajomości poprzednika, by wszystko w pełni zrozumieć. Moim ulubionym zajęciem było wyłapywanie paraleli, momentów, w których Gene musiał przypominać sobie o Sammym. Trochę tego było. A zakończenie - genialne. Czułam od początku, że takie będzie rozwiązanie i się nie myliłam. Nie będę mówić co i jak, ktoś będzie chciał obejrzeć, to sam się dowie. Co jeszcze mogę napisać? Może to, że 'A2A' jest bardziej psychodeliczne niż 'LoM'. Zdecydowanie, więcej tutaj creepy, disturbing momentów. Jest trochę bardziej mrocznie i to mi się podobało. Za dużo napisać nie mogę, bo zepsułabym frajdę z oglądania. Także na sam koniec napiszę, jeżeli podobało się Wam 'Life on Mars' i chcecie się dowiedzieć co dalej z Samem i resztą ekipy - obejrzyjcie koniecznie 'Ashes to Ashes'. Możecie się trochę zdenerwować, ale wiedza zawsze jest lepsza od braku wiedzy. A co do mnie, to już nigdy nie posłucham piosenek Davida Bowie bez wspominania tych seriali. 

I już na sam koniec, bardzo fajne zdjęcia promocyjne: 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz