środa, 7 sierpnia 2013

Po co ci ta muzyka?


Tak jak w tytule. Często miałam do czynienia z ludźmi, którzy nie rozumieli jak można mieć taką psychofazę na muzykę, zespoły, ludzi z zespołów. Jak można kupować oryginalne płyty i cieszyć się z tego, że zagracają miejsce na półce. Jak można katować jedną piosenkę słuchając jej 500 razy pod rząd. Jak można wydawać tyle pieniędzy na bilety na koncerty, znosić trudy podróży, tylko po to, żeby zobaczyć na żywo swoich ulubionych wykonawców. Po co mi ta muzyka? To będzie pierwszy post z serii, dlaczego muzyka uratowała mi życie i to nie raz. 

Kiedyś nie byłam aż takim wielkim fanem. Raczej średnio uświadomiona byłam w tym co ludzie słuchają. Słuchałam tego co wszyscy, każdy ma dziwne okresy, był u mnie i taki, że słuchałam polskiego hip-hopu, techno, reggae. Nawet i szanty się znalazły. A to już wina mojego brata. Dzięki niemu zaczęłam słuchać Dżemu. A od siostry ukradłam Happysad, Linkin Park, Simple Plan i kilka innych zespołów. I tak się słuchało bez większego zrozumienia. Dopiero pod koniec gimnazjum zaczęłam świadomie wybierać tego, czego słucham. Miałam wtedy dosyć ciężki okres w życiu, taki naprawdę ciężki. Powiedziałabym nawet, że depresyjny, ale nikt mnie wtedy nie diagnozował. Tak czy inaczej na uporanie się z trudami rzeczywistości nie miałam już sił. Dopóki nie znalazłam Coldplay. Od nich się zaczęło. Ja wiem, wszyscy mówią, że jak słuchasz Coldplay, to wpadniesz w jeszcze większego doła niż masz. Ale u mnie działało to inaczej. Jakoś podnosiło na duchu. Nawet jak mnie smucili, to wtedy spadałam na samo dno czarnej rozpaczy, ale na drugi dzień wszystko było już o wiele lepsze. Dotknęłam dna i się odbiłam. Tak samo z Simple Plan. Do dziś mam do tych zespołów spory sentyment. Aktualnie moją playlistą rządzą 3 inne zespoły, o których napiszę w kolejnej notce. Kiedy to nastąpi, nie mam pojęcia, krucho u mnie z organizacją i czasem. Tak czy inaczej. Muzyka uratowała mi życie. Nie wyobrażam sobie dnia bez przesłuchania kilkunastu piosenek. To jest tak, że czasem po prostu nie chce się już z nikim rozmawiać, powtarzać w kółko co cię boli. Niekiedy nawet nie potrafię ubrać w słowa tego, co mi dolega. Ale muzyka rozumie. Nie ocenia, nie odrzuca, po prostu jest zawsze przy mnie. Trzeba mieć jakąś odskocznię od życia, ja ją mam w muzyce. I w paru innych rzeczach, ale o tym kiedy indziej. 

A żeby jeszcze bardziej się wczuć i odprężyć, odkurzyłam gitarę klasyczną, która należała do mojego brata. Zawsze chciałam umieć na czymś grać, pomyślałam sobie, że czemu nie. Wszystko jest ciekawsze niż pisanie pracy licencjackiej na studia, których nie znosisz. I tak od jakiegoś czasu moje ulubione zajęcie to zdzieranie palców do krwi na strunach i potem odpoczynek, leżenie z gitarą na łóżku i słuchanie moich 3 zespołów. Jak będę już większym wymiataczem, to zacznę zbierać na akustyka. Na elektrycznej gra elita, do której nigdy należeć nie będę raczej, bo za późno się wzięłam za naukę.

Tak więc na pytanie po co mi ta muzyka, mogę odpowiedzieć - żeby przeżyć każdy kolejny dzień. Żeby w ogóle żyć. Trochę zapomnienia w świecie absurdu i chaosu. 

 

3 komentarze:

  1. Czytając to, miałam wrażenie, że piszesz o mnie. Muzyka również jest dla mnie wszystkim. Od miesiąca nałogowo słucham Thirty Seconds To Mars. Zaczęło się od jednej piosenki, teraz znam teksty prawie wszystkich na pamięć. I nie chodzi tu tylko o boskość Jareda Leto, ale o przesłanie ich piosenek. W końcu na coś przydała mi się znajomość angielskiego. Coldplay i Simple Plan również są mi dobrze znane. Uwielbiam lekko dołujące kawałki. Sprawiają, że... zaczynam żyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię Marsów C: A w tych dołujących kawałkach jest coś takiego, że czasem zamiast dołować, to pomagają :'D

      Usuń